Na wystawie „Paczka z Ameryki” można oglądać przysyłane z Zachodu zabawki fot. Anna KaczmarzPaczki pomagały odbudować kraj po wojnie, utrzymać więzi z rodziną, stworzyć namiastkę luksusu, wreszcie - odzyskać wolność. Paczki z zagranicy. Polacy otrzymywali je przez cały okres komunizmu. Przesyłkom i historiom ich adresatów Muzeum PRL poświęciło niedawno otwartą wystawę „Paczka z Ameryki”.Tatko wziął ją za rękę i powiedział: Chodź, dziecko. Pójdziemy mierzyć buty do pałacu. Pałac stał na wzgórzu w Krzeszowicach, a buty w rządku na jego frontowych schodach. Miały okrągłe noski, sznuróweczki do kostek, miękką skórkę. I pasowały. Mała Hania chodziła w nich długo, chociaż nie wiedziała, że to podarunek z UNRRA (United Nations Relief and Rehabilitation Administration - Administracja Narodów Zjednoczonych do spraw Pomocy i Odbudowy) i że wraz z bucikami do Polski przyszły dwa miliony ton innych towarów. Zza oceanu słano samochody i lokomotywy, zboże i zwierzęta gospodarskie, leki i sprzęt medyczny, tekstylia i jedzenie - to ostatnie w 5-kilogramowych paczkach, które zostały Amerykanom z zapasów UNRRA na rowerzeHania nie wiedziała wtedy, że Polacy mówią na tę organizację pieszczotliwie „ciocia UNRRA”, albo ze złością, rozwijając jej skrót jako „Urząd Niesprawiedliwego Rozdzielania Rzeczy Amerykańskich”. Że o smalcu z paczek krążyły plotki, że jest z małpiego tłuszczu i że powtarzano sobie wierszyk „Jedzie UNRRA na rowerze, marmoladę w kuble wiezie, a ludziska się radują, że se chlebek posmarują”. Do dzisiaj Hania pamięta jeszcze tylko jedno - smak czekolady. -Chyba wtedy pierwszy raz dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak czekolada - mówi. Ta amerykańska, którą dostała razem z bucikami, była zapakowana w puszkę z napisem „otworzyć tylko w przypadku braku innych racji żywnościowych”.Dzisiaj Hanna Zarycka ma 73 lata, a ta puszka po czekoladzie nadal jej towarzyszy. Kiedyś tatko trzymał w niej struny do skrzypiec, dzisiaj ona przechowuje w niej zagraniczne monety i pokazuje wnukom, mówiąc: patrzcie, to kawał historii. Enfant terrible we francuskich butachOstatnia pomoc z UNRRY dotarła do Polski pod koniec 1946 roku. Na jej kontynuowanie nie zgodziły się komunistyczne władze, traktujące amerykańskie wsparcie jako formę ingerencji w suwerenność Polski Ludowej. Jednak równolegle do paczek UNRRA, a także potem, przez cały okres PRL, do kraju płynęła pomoc prywatna, przysyłana przez tych, którym udało się wyemigrować. Te dary dziś wspomina się z największym rozrzewnieniem. Wprawdzie nie pomagały odbudować kraju, ale były kawałkami wolnego świata, symbolem lepszego życia. - Zagraniczne ubranka były bardzo przyzwoite - opowiada Dorota Strojnowska. - Ładne i uszyte z porządnych materiałów. Na przykład takie dziecięce ubranko jej męża - kaftanik z trójką marynarzy wyhaftowanych na kołnierzyku. Przyszło w paczce od wujka z Brazylii, w 1955 roku, a przetrwało do dzisiaj. Prezentuje się tak dobrze, że Dorota przekazała je na wystawę do Muzeum PRL-u. Wytrzymałe okazały się też skórzane trzewiki syna, prezent od koleżanki z Francji, które maluch wrzucił kiedyś do pralki razem z pieluchami. Przetrwały - i buty, i pieluchy. Nie wiadomo, która z tych rzeczy miała większą wartość, bo i jedną, i drugą w Polsce lat 80. trudno było zdobyć. - Na pieluchy obowiązywał przydział - 20 sztuk na dziecko. Taką ilość zużywało się w jeden dzień, a jeśli nie zdążyły wyschnąć - kaplica. Tetra z zagranicy była jak wybawienie - opowiada. - W czasach, kiedy w Polsce były tylko karykaturalne, rozciągające się śpiochy z koszmarnej bawełny, moje dzieci dostały na przykład podkoszulek na szelkach, z napisem „enfant terrible”, sukienkę w kwiatki z białym kołnierzykiem, piżamkę ze stopkami, jeansy i kraciastą koszulę, rzeczy, o których większości Polaków nawet się nie śniło! Czasem przysyłane z zagranicy dary trafiały do drugiego obiegu - do komisów i na targi. - Kiedyś, likwidując mieszkanie przyjaciółki, znalazłam cały spis rzeczy wraz z cenami. Ta kobieta była wdową, dostawała paczki z zagranicy nie dla siebie, ale właśnie na handel - opowiada. - Tak pomagano na przykład wdowom po oficerach katyńskich. One nigdy nie otrzymały aktów zgonu małżonków, więc nie mogły ubiegać się o renty czy emerytury. Handel tymi zagranicznymi skarbami po prostu je na zachód, okno na PolskęBarbara Szura, która paczki otrzymywała jako dziecko w latach 70. i 80., wspomina je nie tylko jako atrakcję, ale też jako sposób na utrzymanie kontaktów z rodziną. Paczki słały do niej dwie ciotki z Ameryki. Jedna z nich nie znała nawet polskiego, korespondencję tłumaczyła dwujęzyczna znajoma, mieszkająca w Stanach. Paczki z zagranicy zwykle zapowiadały listy ze spisem prezentów - tak na wszelki wypadek, żeby bliscy wiedzieli, gdyby na granicy coś zginęło. Czasem wystarczyło napisać kilka słów: „Posyłam kawę i słodycze, będą na święta”. W ten sposób zabezpieczało się wiele rodzin, bo ludzie mówili, że z zagranicznych paczek, oznaczanych przez pocztę literą „K”, znikają pieniądze, książki, ubrania. Czasem nic nie ginęło, ale przesyłka docierała poniszczona, z rozlanymi wewnątrz kosmetykami, rozsypaną kawą, pociętymi ubraniami. W ten sposób, przez czyjąś złośliwość, oczekiwana tygodniami paczka stawała się śmieciem. A jak wspomina Barbara, czekanie na paczkę było lepsze niż czekanie na Świętego Mikołaja. Kiedy przesyłka dotarła już do Polski, trzeba było przywieźć ją z poczty. Na przykład na sankach, tak jak zimą robiła mama Barbary. I broń Boże nie otwierać bez babki. Paczki były adresowane do niej, a kto babkę znał, ten wiedział, co spotka tego, kto dotknie jej rzeczy bez pytania. Był rok, w którym na Gwiazdkę przyszło pięć paczek. Dziadek ustawił je rządkiem koło pieca i pilnował. W tym tej jednej, urodzinowej, adresowanej tylko do Barbary. - Byłam taka ciekawa, że wydrapałam dziurę w kartonie, ale nie otworzyłam. Respekt przed babką był silniejszy - opowiada. Kiedy wreszcie babka się pojawiała, można było zacząć otwieranie. Przychodzili: prababcia, dziadek, kuzyn, rodzice, mama, brat. W dużej paczce były małe paczuszki i lista - co dla Dla nas dzieci - zabawki, gumy do żucia i czekolady. Nie dzieliłam się z nikim, ile mogłam, zjadałam od razu, a resztę chowałam tak skrzętnie, że czasem znajdowała je dopiero mama podczas wielkanocnych porządków - wspomina Barbara. - Kiedyś ciotka dorzuciła do paczki torby-reklamówki z halloweenowym nadrukiem. Nosiłam je jako worki na pantofle. Dla mamy była kawa i ubrania. Czasem za duże, czasem nietwarzowe, ale ona miała taki krawiecki dryg, że wszystko przeszywała. Pamiętam kostiumik, który zrobiła sobie ze szlafroka. Dla babci - rodzynki, trzymane do świątecznego sernika. I dla dziadka numery „Time’a”. Nie znaliśmy angielskiego, więc mogliśmy najwyżej oglądać zamieszczone w nim zdjęcia. Pamiętam, że drukowano tam fotografie ze strajków w Stoczni Gdańskiej i Nowej Hucie, kadry ze stanu wojennego. Ale nas, dzieci, bardziej ciekawiły reklamy papierosów i kosmetyków - kolorowe, zajmujące całą stronę. Kiedy dzisiaj o tym pomyślę, to z tej Ameryki przychodziło mnóstwo głupot, istny sklep „wszystko za cztery złote”, ale dla mnie te drobiazgi mają sentymentalną wartość, część z nich przekazałam na wystawę. Dajcie nam adresy, będziemy słać paczkiWiesława Ciesielska, nie potrzebowała „Time’a”, żeby wiedzieć, co się dzieje w Nowej Hucie. O wydarzeniach w kombinacie opowiadał jej mąż, który tam pracował. Opowieści urwały się, kiedy zaczął się ukrywać zaraz po wprowadzeniu stanu wojennego. Kiedy zniknął, SB zabrało Wiesławie przydziałowe mieszkanie. Zmienili zamki i powiedzieli, że nowe klucze dadzą, kiedy mąż się znajdzie. Została z córką sama, na cały stan wojenny - w starym mieszkaniu, które zajmowała wraz z trzema innymi rodzinami, z rzeczami popakowanymi do wyprowadzki. I kołaczącymi się po głowie informacjami z telewizji, że za Solidarność grozi kara śmierci. Dzięki paczkom, jakie dostawała wtedy w ramach pomocy dla rodzin działaczy opozycji, czuła się mniej osamotniona. - Dla mnie w zrzutach, bo tak w latach 80. mówiło się na zagraniczne paczki, najważniejsze było to, że w ogóle przychodziły - mówi Wiesława. - To poczucie, że ktoś, setki kilometrów dalej, w wolnej Europie, o nas myśli, było warte więcej niż czekolada i pomarańcze. Pomoc w latach 80. znowu nabrała masowego, często zinstytucjonalizowanego charakteru. O wsparcie dla Polaków zaapelowali wtedy światowi przywódcy, z Margaret Thatcher i Helmutem Schmidtem na czele. Ronald Reagan ogłosił 31 stycznia 1982 roku dniem solidarności z Polakami. Dary zbierały organizacje takie jak Loire-Vistule czy Kirche im Nott , ale też pojedynczy ludzie, którzy przychodzili do kościołów i mówili: dajcie adresy, będziemy słali Polakom paczki. W ciągu kilkunastu miesięcy stanu wojennego z samej RFN przysłano 30 milionów paczek o wartości ponad miliona marek. Było w nich wszystko: od żywności, przez leki - bezcenne, bo służba zdrowia w stanie wojennym była w fatalnej kondycji, po kalosze dla rolników. Były też dary „podziemne”. - W tirach z żywnością przychodziły głównie materiały poligraficzne: powielacze, matryce, części zamienne, ale też aparaty fotograficzne i kamery - opowiada Marta Szostkiewicz, żona dawnego działacza Solidarności. - Przysyłano też zakazane przez cenzurę gazety. Kiedyś z puszkach z napisem „sałatka jarzynowa” dostałam zapakowane w woreczki, miniaturowe egzemplarze „Kultury Paryskiej”. To były rzeczy, która realnie pomogły nam wywalczyć wolność. Pewien pan z Norwegii otrzymał w kościele adres Wiesławy. - Do dziś nie mam pojęcia, kim był ten człowiek. Przysyłał głównie rzeczy dla córki. Pamiętam kredki i olbrzymią malowankę, pluszaki, jakieś cukierki, owoce. Dobrze było patrzeć na jej radość - opowiada. Wiesława nigdy do Norwega nie napisała. Zamiast tego z mężem sama zaczęła przygotowywać „zrzuty”. Regularnie jeżdżą do sklepów i kupują mąkę, olej, makaron - najpotrzebniejszą żywność o długiej trwałości. Pakują ją do paczek i wysyłają. Ostatnio na Ukrainę. - Tylko tak możemy się odwdzięczyć za pomoc, którą kiedyś ktoś nam okazał - mówi Wiesława. - Pomoc jest jak łańcuch, który łączy ludzi, nie wolno go przerywać. UNRRA została utworzona w 1943 roku z inicjatywy USA, Wielkiej Brytanii, ZSRR i Chin. Funkcjonowała do 1947, kiedy to została przekształcona w Międzynarodową Organizację ds. Uchodźców. Głównymi odbiorcami jej pomocy była Polska i Chiny. Do 1946 roku UNRRA przesłała do Polski pomoc o łącznej wartości 478 milionów dolarów. Pomoc dla działaczy „Solidarności” i ich rodzin rozdzielana była głównie za pośrednictwem Kościoła. W prawie wszystkich archidiecezjach działały komitety charytatywne, np. w Krakowie Arcybiskupi Komitetem Pomocy Więzionym i Internowanym. Organizacje te zajmowały się nie tyko udzielaniem rodzinom wsparcia materialnego, ale również pomocą prawną i organizacją wyjazdów dla dzieci. Wystawę „Paczka z Ameryki”, na której prezentowane są dary z Zachodu otrzymywane przez Polaków, można oglądać w Muzeum PRL (os. Centrum E 1) w Krakowie. Wystawa jest czynna od wtorku do niedzieli, w godz. 10-17. Towarzyszy jej cykl debat „Za żelazną czy niedomkniętą kurtyną”. Follow Magnes. Kultura Gazura - odcinek 9Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto
-15% zniżki* na pierwsze zakupy za zapis do się do naszego newslettera, otrzymuj powiadomienia o nowych promocjach i produktach.*Rabat jest jednorazowy, obejmuje cały nieprzeceniony asortyment i jest ważny przy zakupach za min. 250 zł. Rabat nie łączy się z innymi promocjami.